Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
Filtr
  • „Kieca do góry i przez rzekę”

    11.09.2019 a11.09.2019 b

    Marię Dziewior, przez znajomych nazywaną Marysią, a przez przyjaciół obcojęzycznych Mią, poznałem w 1994 roku na obozie harcerskim. Żadne z nas nie było wówczas członkiem ZHP, byliśmy dokoptowanymi do tego wyjazdu kolonistami z jednego z mikołowskich zakładów pracy. Później nie widzieliśmy się przez wiele lat. Jak się okazało, spanie pod namiotem weszło Marysi w krew.

    Mario, a w sumie to Marysiu, proszę nam opowiedzieć, kiedy pierwszy raz uciekłaś z domu?
    (Śmiech) A to na pewno jest pytanie do tego wywiadu? Miało być o moich podróżach.
    < Każda podróż musi się w końcu jakoś zacząć.
    No to była taka ucieczka kontrolowana. Mama mi na coś nie pozwoliła, ale z pewnością tak się to rozegrało, że wiedziała, gdzie jestem. Miałam nastoletniego focha i poprosiłam kolegę z czasów licealnych, aby mi towarzyszył. Już sama nie pamiętam, gdzie wtedy poszliśmy, na tamy albo na Wierzysko. Musiała być jakaś górka. Siedzieliśmy na niej nocą i się sobie młodzieńczo żaliliśmy. Aż tu nagle na niebie wystąpiło niebywałe zjawisko. Coś jak spadająca gwiazda, ale było bardzo widowiskowe, jak przelot komety nad zamkiem w czołówce filmów Disneya. Wiedzieliśmy już wtedy, że czegoś takiego się nie da zapomnieć. Pomyśleliśmy życzenia. Następnego dnia się okazało, że w nocy była jakaś straszna katastrofa lotnicza, samolot eksplodował w powietrzu, wszyscy pasażerowie zginęli i najprawdopodobniej byliśmy jej świadkami. To było dziwne uczucie, gdy się okazało, że prawdziwa zgroza może być z daleka tak urzekająca.
    < A kiedy zrozumiałaś, że siedzenie w jednym miejscu raczej nie jest ci pisane?
    W pierwszej klasie liceum. A zaczęłam je w Łaziskach. Zresztą mój starszy brat, Grzegorz, do dziś się śmieje, że jeżdżąc tam do szkoły, po raz pierwszy wychyliłam głowę poza ścisły obszar kilku ulic, po których się wcześniej poruszałam. Podobno do końca podstawówki byłam straszna ciapa, poza osiedle Słowackiego nie wychodziłam. Tutaj żłobek, przedszkole i podstawówka. W pierwszej klasie liceum trafiła się okazja, aby pojechać na wycieczkę do Hiszpanii. Jadąc tam, mieliśmy nocleg we Francji, tam widziałam w metrze pierwszą czarnoskórą osobę. Potem w Barcelonie, opowiem to, chociaż przy obecnej poprawności politycznej brzmi to okropnie, przy plaży zaczepiałyśmy z koleżanką Murzynów, aby sobie zrobić z nimi zdjęcie. Myślę jednak, że jestem z tego rozgrzeszona, bo gdy jeździłam później po Azji, to co chwilę ktoś chciał sobie robić ze mną zdjęcie. Wracając z tego wyjazdu wiedziałam, że będę podróżować. Tak samo to pamięta mój brat, że odkąd wróciłam, byłam inną osobą.
    < W pewnym momencie zniknęłaś z Mikołowa.
    Tak, mając 22 lata. Pojechałam do Londynu. Tam spędziłam 10 lat. W międzyczasie odwiedziłam Peru, trochę pomieszkiwałam w Chorwacji, zjechałam Niemcy, Francję, Włochy, odbyłam podróż do Iranu. A później tę najważniejszą – ponaddwuletnią włóczęgę po Azji.
    < Dlaczego Peru?
    Widzisz, ja jestem marzycielem. Od dziecka marzyłam, aby być Indianinem albo mieć cokolwiek z nimi wspólnego. Kiedy mama kładła mnie spać, to przenosiłam się do swojego świata, w którym moim zwierzątkiem domowym była puma. A w Londynie, gdzie przez kilka lat praktycznie wcale nie miałam do czynienia z rodakami, poznałam pewnego Peruwiańczyka.
    < I wżeniłaś się w południowoamerykańskich Indian?
    Nie, zostaliśmy serdecznymi przyjaciółmi. Fernando w tym okresie dzielił swoje życie między Limę, a w zasadzie miasto Cajamarca, gdzie chciał zbudować szkołę uczącą inkaskich tradycji, a Londyn. Pewnego razu napisał do mnie, że jak chcę w końcu zobaczyć prawdziwych Indian, to mam się spakować i przyjechać. Postanowiłam w momencie, że w sumie to nie muszę jeść, załatwiłam sobie wolne i całe pieniądze, które miałam, wydałam na ten lot. Napisałam do niego maila, że będę wtedy i o tej godzinie w Limie, żeby mnie odebrał. Poleciałam nie mając potwierdzonej odpowiedzi. Napisałam też wtedy do Wojciecha Cejrowskiego z prośbą o porady, nie wiedząc, co mnie może spotkać na miejscu. Najpierw dostałam automatyczną odpowiedź, że pan Wojciech Cejrowskich przebywa aktualnie w dżungli i odpisze jak wróci, ale przed samym lotem na mojego rozwlekłego maila – bo ja piszę tak, jak mówię, niebyt zwięźle, odpisał: „Proszę zabrać mało rzeczy i dużo pieniędzy, pozdrawiam W.C.”
    < Fernando się zjawił?
    Na szczęście tak. Miałam więc lokalnego przewodnika i od tego czasu nie wyobrażam sobie innego sposobu podróżowania. Nie bujam się z turystami. Byłam, owszem, na Machu Picchu, widoki cudowne, ale dużo bardziej interesują mnie kontakty z lokalsami, koloryt różnych stron ujmowany z perspektywy życia codziennego. W Peru na przykład poznałam małżeństwo, Mauro i Mercedes, które plotło czapeczki. Oni zabrali mnie do jej rodziny. Ci ludzie nigdy wcześniej nie widzieli jej męża, a biały człowiek był dla niech absolutną egzotyką. Szliśmy do nich przez góry i doliny, wiesz, kieca do góry i przez rzekę. Na miejscu uraczono nas przysmakiem na miarę naszej kolacji wigilijnej. Surowa ryba, która przez rok leżała zamacerowana w soli, do niej podawali trochę limonki i tonę chilli. Przełknąć nie sposób, ale odmówić jednak nie można było. Była tam na miejscu staruszka, która wyglądała, jakby miała trzysta lat. Nikt stamtąd, a tym bardziej ona, nie mówił po hiszpańsku, tylko w języku keczua, który ma mnóstwo samogłosek, więc wrażenie jest takie, jakby mówiący ciągle śpiewali. Staruszka ta rozświergoliła się, jednocześnie płacząc i mnie przytulając. Okazało się, a miałam wtedy blond włosy do pasa, że oznajmiała światu, że całe życie modliła się, by zobaczyć anioła. Chciałam wtedy zrobić zdjęcie, pomimo że jeden z obecnych przestrzegł mnie, abym tego nie robiła, bo gdy się przeżywa rzeczy duchowe, to nie należy do nich mieszać pierwiastka materialnego, ja jednak postanowiłam postawić na swoim, a wtedy… mój aparat się zepsuł.
    < Co robiłaś w Anglii?
    Pracowałam jako opiekunka dla dzieci, niania, w końcu w dużym centrum edukacyjnym, ale zaczynałam jako au pair. To były jeszcze czasy sprzed Unii Europejskiej, więc bywało różnie. Początkowo mieszkałam u rodziny nigeryjskiej z trojgiem dzieci, do której trafiłam przez dosyć szemraną agencję; chyba mnie wtedy jako młodą i niedoświadczoną trochę wykorzystywano. Za to potem miałam wyjątkowego farta, bo trafiłam do rodziny arystokratycznej. Wiesz: posiadłości, stadniny, high life, wtedy przejrzałam na oczy: aaaa, to jest ta Anglia. Za to posiłki dla mnie, sierotki Marysi, były koszmarem, milion sztućców, do każdego wina inny kieliszek, ale wytresowali mnie bardzo dobrze. Z nimi zjechałam całą Anglię, zajmując się dziećmi. Ominęły mnie w związku z tym emigracyjne doświadczenia w środowiskach stricte polskich. Chcieli mnie zabrać ze sobą do Kenii, abym nie zrezygnowała z pracy dla nich, ale ja już czułam się na tyle pewna na tym obcym gruncie, że postanowiłam otworzyć nowy rozdział – zamieszkać sama. Ostatecznie zaczęłam wynajmować dom z paroma osobami. Moimi znajomymi byli wówczas głównie Australijczycy, których zamęczałam pytaniami o praktyczne aspekty używania języka angielskiego. Mieli mnie w związku z tym dosyć, bo np. opowiedzenie dowcipu musiało zostać spuentowane nie tylko wybuchem śmiechu, ale jeszcze wykładem filologicznym, ale za to teraz jestem wyśmienitą nauczycielką tego języka.
    < Wspomniałaś o pomieszkiwaniu w Chorwacji.
    To też za sprawą pracy. Ludzie, których dzieci niańczyłam, mieli posiadłość na wyspie Brać. Tuż obok wybudował się jeden z producentów „Gwiezdnych Wojen”. Byłam z nimi też na wyspie Guersney na kanale La Manche. To terytorium pod kuratelą Wielkiej Brytanii, ale formalnie nie stanowiące części Zjednoczonego Królestwa ani Unii Europejskiej, ma status dependencji Korony Brytyjskiej. Inny świat. Wyobraź sobie – wszystkie kwiatki są równe, żaden nie wystaje nad drugi. Idziesz ścieżką, stoją truskawki, nikogo wokoło, tylko karteczka z ceną. Zostawiasz pieniądze, zabierasz truskawki.
    < Rozumiem, ale do przebywania w takich miejscach, szczególnie w towarzystwie ustosunkowanych pracodawców, odwagi raczej nie trzeba, powoli jednak dochodzimy do podróży życia, na którą nie wszyscy by się odważyli. Żeby przybliżyć zagadnienie czytelnikom, powiedz Marysia, ile masz wzrostu?
    Metr pięćdziesiąt osiem.
    < OK, znając arytmetykę stosowaną w tych przypadkach przez kobiety, dochodzę do wniosku, że masz metr pięćdziesiąt sześć. Mała blondynka.
    Zgadza się.
    < Nie bałaś się w praktyce samodzielnej wyprawy do Iranu?
    Nie, ale przede wszystkim to wybierałam się wtedy do Japonii, tak przynajmniej wszystkim mówiłam, gdy pytali. Wiesz w myśl zasady „fake it, till you make it” – udawaj, że coś ma miejsce, aż to stanie się prawdą. Poznałam wtedy jednak Polaka, spoko kompana, który wybierał się do Iranu, więc super szybko się pod niego podłączyłam. Byliśmy w Persepolis, Isfahanie, Teheranie. Poznaliśmy grupę Irańczyków, którzy pierwotnie chcieli sprzedawać nam dywany, a skończyło się na wspólnej wyprawie na pustynię. Zjeżdżaliśmy z wydm na sankach jak na śniegu. Tam zakochałam się w wielbłądach. Wszyscy mówią, że one śmierdzą, a ja tego nie rozumiem.
    < Iran, Peru, to wszystko były przygody kilkutygodniowe, ale Azja pochłonęła cię na dwa lata i cztery miesiące, przywiozłaś stamtąd 12 zeszytów pamiętników, to zupełnie inna skala. Co się tam dzieje w tym czasie?
    Idę. Mam 27-kilowy plecak z namiotem i wszystkim co potrzebne, bo przez pierwszy rok spałam tylko w namiocie. Wówczas miałam jeszcze towarzystwo Jurka, którego poznałam na weselu kuzyna i wzajemnie się zmobilizowaliśmy do tej wyprawy życia. Ale on po roku wrócił do kraju. Myślę, że uciekł z głodu. Trzy miesiące byliśmy w Japonii, która nas zrujnowała i pochłonęła oszczędności na cały rok. Trzy miesiące w Chinach, kolejne w Hong Kongu, zeszliśmy też cały Tajwan w trzy miesiące. Potem Malezja, gdzie zdobyłam wielu przyjaciół, stała się moim domem do wypadów do Tajlandii, Wietnamu, Kambodży.
    < Naprawdę wszędzie twój dach nad głową stanowił namiot?
    Jeśli tylko się dało i nie było innej możliwości. Był z tym problem w dużych miastach Japonii, dlatego odkryliśmy lokale zwane Manga Kissa, kafejki internetowe i saloniki z komiksami, w których za cenę korzystania z sieci dostaje się w praktyce malutki pokoik, gdzie można się zdrzemnąć tak długo, jak „korzysta się z sieci”. Wiedzą o tym np. ludzie, którzy spóźnią się na pociąg, a nie chcą włóczyć się po ulicy. Najtańsza opcja noclegu.
    < Swoje wspomnienia z Azji publikujesz w postaci filmików na YouTube na kanale „17 Ton – Podróż, Podróż”. Co tam znajdziemy?
    Normalni podróżnicy jadą, nagrywają i wrzucają do sieci wszystko na bieżąco. Ja, gdy działo się coś naprawdę pięknego, to nie wyciągałam aparatu, tylko przeżywałam to. Aparat wyciągałam, gdy mi się nudziło. Nawet nie wiedziałam, że istniej coś takiego jak kanał na YouTube. Teraz już nic nie wyczaruję, ale montuję materiały, które mam i wzbogacam je opowieściami.
    < Żeby je wszystkie tutaj przytoczyć, musielibyśmy zająć nawet strony z felietonem burmistrza i chyba zrezygnować z reklam, dlatego odsyłamy zainteresowanych do sieci, chyba, że czytelnicy zaczną domagać się serialu na naszych łamach. Powiedz nam jednak, co sprawiło, że znowu jesteś w Polsce?
    Moja mama, która jest osobą religijną, była bardzo wdzięczna za wysłuchanie jej modlitw, aby nic mi się nie stało w domach obcych ludzi na drugim krańcu świata, dlatego zdecydowała się na przyjęcie pielgrzymów w trakcie Światowych Dni Młodzieży odbywających się w Krakowie. Skontaktowała się ze mną z prośbą, abym przyjechała i pomogła się nimi zająć. W końcu kto miałby to zrobić, jak nie ja? Zgodziłam się, aczkolwiek uzależniłam to od dotarcia do Indii.
    < Nigdy nic złego cię nigdzie nie spotkało?
    Ani razu. Nauczyłam się w trakcie podróży, że świat jest bezpieczny, a ludzie są dobrzy. Owszem trzeba pilnować pewnych zasad – np. nie przyjmować nic do picia czy palenia od obcych w przypadkowych sytuacjach, starać się obserwować. Ale ja nie przywiązywałam zbytniej uwagi do rzeczy, które miałam przy sobie, takich jak plecak, i nic nigdy mi nie zginęło. Zawsze wszystkim powtarzam: wyłącz telewizor i nie bój się świata.

    Rozmawiał WALDEMAR KAZUBEK

  • Szkoła otwarta na wiedzę

    sowa

    Dobiega końca realizacja unijnego projektu „Szkoła otwarta na wiedzę – etap II” dofinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach RPO WSL 2014-2020.
    Dzięki dofinansowaniu pozyskanemu przez Gminę Mikołów uczniowie 10 mikołowskich podstawówek mogli korzystać z bezpłatnych zajęć pozalekcyjnych. W zajęciach przez cały rok szkolny uczestniczyło regularnie ponad 1140 uczniów, którzy mogli poszerzać wiedzę z zakresu matematyki, informatyki, przyrody czy języków obcych. Ponadto zapewniono im możliwość udziału w zajęciach specjalistycznych np. z pedagogiem, logopedą lub psychologiem. Dla szkół zakupiono też nowoczesny sprzęt komputerowy, pomoce dydaktyczne, a w Szkole Podstawowej nr 8 utworzono nowoczesną pracownię matematyczno-fizyczną.
    W ramach projektu zaplanowano także wsparcie dla nauczycieli, którzy skorzystali z bezpłatnych specjalistycznych kursów i szkoleń.
    To już kolejny projekt edukacyjny w Gminie Mikołów, którego realizacja udowodniła, że zarówno uczniowie jak i nauczyciele są chętni by się rozwijać i inwestować w siebie, a fundusze unijne dodatkowo im w tym pomagają.

  • TieRRRoryści teledysku

    Tier

    Roland Luka wychował się w domku jednorodzinnym przy ulicy Pszczyńskiej, a w dzieciństwie jakiś czas mieszkał na osiedlu Słowackiego, Piotr Tokarz to chłopak z Goja, zaś Filip Wojtala dorastał na Krawczyka. Wszyscy urodzili się w 1994 roku. Ich drogi przecięły się w Gimnazjum nr 1. Tam zaczęli razem kręcić, inaczej mówiąc – połączyło ich zainteresowanie robieniem filmów.
    O pierwszych wspólnych produkcjach mówią niechętnie, uśmiechając się pobłażliwie. Udaje się jednak z nich wyciągnąć, że były to dwa teledyski – jeden do piosenki Sidneya Polaka, a drugi do utworu T.Love.
    – To były jeszcze czasy, gdy na youtubie nic nie było – stwierdzają
    Filmy te podobno jeszcze wiszą w sieci, ale ich twórcy zgodnie nie chcą podać żadnych wskazówek do wyszukiwania, jednak ze śmiechem stwierdzają, że wnikliwi znajdą. Nie ma się co dziwić, obecnie w swoich pracach wykazują się pełnym profesjonalizmem. Działają pod szyldem grupy filmowej TIER.
    Pytanie o źródło tej nazwy jeszcze raz odsyła nas do czasów gimnazjalnych:
    – Ważna była wówczas dla nas muzyka, ale każdy słuchał innej. Roland rocka, Filip reggae, a Piotr rapu. Odnosząc się do tego, wymyśliliśmy nazwę RRR. Trochę później zapisywaliśmy ją jako 3R, lub three R. Po czasie przerwy, gdy postanowiliśmy wrócić do filmu już bardziej profesjonalnie, chcieliśmy nawiązać do tej młodzieńczej przygody, ale nazwa zmutowała do kształtu obecnego – TIER.
    W liceum, a wszyscy chodzili do Miarki, otarli się o zajęcia w AKF iks działającym w mikołowskim MDK. Na etapie studiów ich ścieżki rozeszły się. Roland studiował dziennikarstwo na UŚ, a Filip i Piotr trafili na Wydział Radia i Telewizji tej samej uczelni, gdzie podjęli naukę fachu kierownika produkcji:
    – Posiedzieliśmy tam rok, ale niezbyt nam się spodobało, bo stwierdziliśmy, że świat filmu pełnometrażowego nie bardzo nas jara, raczej interesują nas formy krótsze, gdzie jest się autorem wszystkiego od początku do końca, panuje się nad całością. W efekcie przeszliśmy na samouctwo – podsumowuje ten okres Filip.
    Obecnie już wszyscy pracują. Filip „wyjechał za chlebem” do Wrocławia, gdzie jest prężnie działający ośrodek produkcji telewizyjnych, dający mu zatrudnienie. Piotr, również mieszkający w stolicy Dolnego Śląska, zajmuje się cyfrową animacją 2D, obsługując serwis internetowy. Roland w ramach własnej działalności zajmuje się grafiką 3D, jako jedyny jeszcze nie wyfrunął z Mikołowa. Dwaj niedoszli kierownicy produkcji wrócili też na studia: Filip zgłębia sztuki nowoczesne w Dolnośląskiej Szkole Wyższej, a Piotr zajmuje się fotografią jako student wrocławskiej ASP.
    Od czterech lat pracują razem w ramach realizacji pasji, która połączyła ich jako chłopców. Jednym z ostatnich efektów ich pracy był teledysk do piosenki zespołu Kolory „Planetarium” (pisaliśmy o jego premierze w kwietniowej GM). Wcześniej zilustrowali ruchomymi obrazami dwa inne utwory tej grupy. Ciekawostką jest, że te realizacje dla ekipy indie-rockowej najwyraźniej zwróciły na mikołowskich filmowców uwagę światka miłośników mocniejszych brzmień. Oglądać już można wideoklip zrobiony na zlecenie metalowego zespołu Fleshcold. Dwa kolejne filmy oparte na podobnej stylistyce muzycznej są w postprodukcji.
    Oprócz klipów grupa TIER realizuje sprawozdania z wydarzeń kulturalnych i modowych, a od kilku lat we współpracy z samorządem studenckim Politechniki Śląskiej przygotowują filmowe reportaże z gliwickich juwenaliów.
    WALDEMAR KAZUBEK

    Realizacje grupy TIER do obejrzenia na stronie www.tier.pl

  • Zasłużony Dla Zdrowia Narodu

    15.01.2019 a6

    W Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Katowicach odbyła się uroczystość przyznawania odznaczeń: „Honorowy Dawca Krwi - Zasłużony Dla Zdrowia Narodu”.

  • Trzeźwe powitanie Nowego 2019 Roku

    15.01.2019 a5 00115.01.2019 a5 002
    W siedzibie Stowarzyszenia KA Powrót jak co roku od ponad 21 lat na wspólnej zabawie powitano nowy rok.

  • Wieści spod tarczy

    15.01.2019 a4 00115.01.2019 a4 002

    6 stycznia w Silver Clubie rozegrano V Indywidualny Turniej Mikołowsko-Tyskiej Ligi Darta. Padł na nim rekord frekwencyjny - 66 osób (46 mężczyzn, 11 kobiet, 9 dzieci).

  • Marek Szafarczyk triumfatorem

    15.01.2019 a3 00115.01.2019 a3 002

    Jak zwykle w pierwszą sobotę nowego roku zawodnicy sekcji tenisa stołowego LKS Strażak spotykają się na klubowym turnieju. Tegoroczny rozegrano 5 stycznia.

  • Dwa mecze na parkiecie

    15.01.2019 a2 00115.01.2019 a2 002

    Futsalowcy DBN Kamionka rozegrali w pierwszych dniach nowego roku dwa spotkania.

  • Koncert u świętego Jana

    15.01.2019 a1 00115.01.2019 a1 002
    Grający na organach Dawid Głodkowski wystąpił 2 stycznia w kościele ewangelickim św. Jana z Noworocznym Koncertem Kolędowym.

SZUKAJ NA STRONIE GM

KALENDARIUM

NA AFISZU

30.03.2024 plakat 02 001 02.04.2024 plakat 01 002

 27.03.2024 plakat 01 00218.04.2024 plakat 01 001

19.04.2024 plakat 01 00119.04.2024 plakat 01 002

18.04.2024 plakat 01 00216.04.2024 plakat 01 002

30.03.2024 plakat 02 00313.04.2024 plakat 03 002

 
Przewiń na górę